czwartek, 18 listopada 2010

Maroko 2009

Plan podróży



Ekipa:
Kinga Eligiusz i Arica Twin XRV650

Termin:
3 tydzień października – 1 tydzień listopada 2009

Trasa:
Opole – Sete (Francja) – Tanger (ok. 1600 km)
pośmigać po Maroku
Tanger – Sete – Opole.


A jak wyszło to jest poniżej.



Dzień 0.
Falstart – wyjazd do Maroka, leje od samego rana, czekamy na okno pogodowe żeby chociaż wyjechać na sucho. Jest, wyjechaliśmy ok. 10 h w kierunku Wrocławia. pod robotą Przed samym Wrockiem zauważyłem, że coś dziwnie zachowuje się motocykl, wpada w jakieś dziwne drgania przy skrętach. Zjazd na stację przy Auchanie, telefon do przyjaciela –„co to może być?” i okazało się: przeładowany motocykl + lekko wybite łożysko główki ramy + niezbyt sztywne zamocowanie bagażu. Powrót do domu, zjazd do serwisu, rozebranie wszystkich bagaży i do remontu. Kolega mechanik Maciej sprawnie wszystko rozebrał i pojawił się problem z wybiciem toczni łożyska z ramy. W tym momencie miała miejsce jedna z najpiękniejszych chwil całego wyjazdu, Maciek waląc młotem z uśmiechem mówi, że „czuję się jak mechanik w rajdzie „Paryż Dakar””. Przy okazji w celu odciążenia motocykla wymieniamy oponę na T63, którą mieliśmy na bagażniku

Dzień 1.
Już bez przeszkód wyjeżdżamy o poranku czyli ok. 7. Słońce świeci, jedziemy na zachód. Mijamy Wrocław – ostatnie miejsce odwrotów. Zatrzymujemy się na stacji przy autostradzie i widzę, że biedna T63 ginie w oczach – krótka decyzja kupujemy i zmieniamy oponę tylną na zwykłą szosówkę. Telefon do Pawła z Bolesławca, czy ma jeszcze te piękne wiercone Metzeletry – „TAK”, to i tak po drodze. Ok. 12 opuszczamy Polskę i bez dalszych przygód docieramy w późnych godzinach nocnych w okolice Heilbronn temperatura w okolicach 5st. Nocleg w jakimś Hoteliku na niemieckim dorfie.

Dzień 2.
Rano wszystko białe – w nocy był ostry przymrozek i wszystko było pokryte niesamowitym szronem. niemiecka oziebłość Dziarsko jedziemy dalej w kierunku na Lyon, wreszcie odmarzamy i ściągamy warstwy odzieży cebulkowej. W związku z tym, że prom z Sete mamy jakoś ok. 15 następnego dnia stwierdzamy, że przejedzmy sobie jeszcze przez górki Masywu Centralnego we Francji – no co, jeszcze nas tam nie było. Jak wymyśliliśmy tak zrobiliśmy. Odbijamy z autostrady na Saint Etienne no i pogoda zaczyna się delikatnie mówiąc dupić, mży i strasznie wieje. Śpimy gdzieś w masywie w chałupie zbudowanej z skały wulkanicznej .

Dzień 3.

th DSC03372 th DSC03381 Jak się potem okazało, nasza gospodyni jeździ regularnie do Maroka, więc jeszcze trochę nam przybliżyła ten cudo kraj. Wyjeżdżamy w mżawce, kierujemy się cały czas na południe zaczyna padać i wiać. Dojeżdżając do wybrzeża mamy już regularny sztorm. Do tego stopnia, że w Montpelier podmuch wiatru wywrócił nas na rondzie i zaliczyliśmy pierwszego szlifa wyjazdu. Przyjeżdżamy do portu w Sete, a tu niemiła niespodzianka – w związku z sztormem rejsy w dniu dzisiejszym odwołane, proponują, żebyśmy spróbowali w Marsylii. Decyzja, jedziemy do Hiszpanii – Barcelona. O 23 jesteśmy w Barcelonie – i tutaj też rozczarowanie nic nie ma w naszym kierunku w rozsądnych terminach. Więc jedziemy dalej – Almeria (stamtąd już są regularne połączenia promowe z Melilą). Śpimy gdzieś przy autostradzie pod Tarragoną.

Dzień 4.
th DSC03399 Pobudka rano, dopadła nas deszczowa pogoda z Francji. Więc szybkie śniadanie w przydrożnym barze (bomba tapasy) i ogień w kierunku Almerii. I taka ciekawostka wzdłuż płatnej autostrady jest cała sieć bezpłatnych autostrad – dróg szybkiego ruchu. Im bardziej na południe tym goręcej. W Almerii już w krótkich spodenkach łazimy wieczorem po mieście. Ok. północy opuszczamy Europę i płyniemy do Melilli- hiszpańskiej enklawy na afrykańskiej ziemii.

Dzień 5.
Na promie poznajemy całą ekipę Hiszpanów na różnych motocyklach wybierających sie Maroka. Na mapie zaznaczają nam pisty, którymi warto się przejechać, gdzie warto się przespać itp. Dzięki ich uprzejmości podpinamy się pod nich przy odprawie motocykla na granicy marokańskiej. Jeśli chodzi o odprawę osobową to dzięki umiejętności czytania i pisania (te kilka lat edukacji swoje zrobiło) oszczędzamy po 5 euro na łebka wypełniając samemu w formularzu rubryki typu: data urodzenia, zawód itp. W Melili jest chyba najtańsza benzyna w całej UE 0,67Euro, zatankowani do pełna robimy nasze pierwsze kilometry po Afryce.arabów rozmowy Udajemy się w kierunku na Fez. Przejeżdżamy perze półpustynne krainy przed Atlasem, latające wszędzie worki foliowe, pełno butelek – to muszą być strefy wpływów arabskich. Pierwsze arabskie kawy i odkrycie słodkiej zielonej herbaty z miętą. Późnym popołudniem dojeżdżamy do Fezu. Zahaczeni przez naganiacza zostajemy skuszenie do hoteliku przy samym starym mieście, znajduje nam nawet parking strzeżony w okolicy. Potem doczytaliśmy, że w tym miejscu nawet Arabowie boją się chodzić wieczorami. Wieczorem mimo wziętego GPS mieliśmy trudności z trafieniem do hotelu. Mimo że byliśmy 200m od celu nie byliśmy w stanie do niego dojść. Dzięki pomocy 2 młodych przewodników w końcu nam się udało.

Dzień 6.
FEZ sklep z dywanami nic nie zmieniony przez 25 lat voloubilis Fez, Voloubilis i Meknes. Cały dzień łażenia po starym mieście z młodymi przewodnikami. Śniadanie w przyhotelowej restauracji (bar dla tubylców) pierwsze spotkanie z jogurtem tubylczym i innymi smakołykami. Byłem w Fezie ponad 25 lat temu. Jedyna zmiana to, to że pojawiły się anteny satelitarne, telefony komórkowe i arabstwo chodzi mniej konwencjonalnie ubrane. Zapachy, hałas, atmosfera i sklepy te same co 25 lat temu. W kilku słowach można to określić jako średniowieczne miasto, które w niezmieniony sposób funkcjonuje do dzisiaj.

Dzień 7.
Sources i'oum-er-rbia Atlas lasy cedrowe Przejazd przez Atlas. Kierujemy się ku południu, postanawiamy nie jechać głównymi drogami. Za Ifranem – ichnie Chamonix – taką oazą europejskości, wręcz Szwajcarią w Afryce, zjeżdżamy na szutrówki wiodące przez Atlas. Mamy szczęście i nieszczęście być tam 2 tygodnie po intensywnych opadach. Okala nas soczysta zieleń, lasy cedrowe z zielonym dywanem świeżej trawy… pierwszy raz coś takiego widzieliśmy – krajobraz jak z bajki. Ponieważ nasze szutrówki były trochę zalane błotem no i jakby zapomniano o ich remoncie przez ostatnie kilkadziesiąt lat nocleg wypadł nam na czerwonej ziemi gdzieś w górach przy ouedzie. [łed – okresowa rzeka]. W tym miejscu po raz pierwszy złapaliśmy mapę Michelina na błędzie- miał być asfalt, było błoto.

Dzień 8.
Sources i'oum-er-rbia Dolina Ziz Kierujemy się ku południu jadąc dalej i oglądajc po kolei ciekawe rzeczy (czyli w sumie wszystko), między innymi Sources i'oum-er-rbia w pobliży Khenifry, wbrew pozorom nie źródełko, ale wielki wodospad w górach, w istnie pustynnym otoczeniu. Dalej kąpiel w zaporze i pierwszy kontakt z wielkimi wąwozami. Wąwóz, cała dolina ouedu Ziz wygląda jak miniatura Wielkiego Kanionu z Colorado. A w pewnym momencie rzeka rozpływa się na płasko po całej pustyni już bez wielkiego wąwozu. W Errachidii jedziemy udekorowanymi ulicami z wiwatującymi tłumami, wszędzie nawet w szczerej pustyni marokańskie flagi. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że król wizytował poddanych. Wreszcie dojechaliśmy na Saharę i śpimy na campingu przy hotelu w Merzouga, pod małym ergiem. uwaga król jedzieZmierzch na Pustyni Długa wieczorna rozmowa z szefem hotelu, niestety gość nie potrafi czytać (wystarczy mu, że porozumiewa się w czterech językach), nie zna się na mapie, ale mówi, że nie powinno być problemu z przejechaniem planowanej przez nas pisty po pustyni. Goście od terenówek mówią, że bez terenówki nie damy rady. Idziemy spać, temperatura w sam raz, wielbłądy za płotem – po prostu bosko.

Dzień 9.
Droga do Zagory tedy lecial Paryż DakarRano okazuje się, że w hotelu spała jeszcze jedna polska para. Zobaczyli nasze moto i z przekąsem mówią, „nie żartujcie że też jesteście z Opola” :). Zmieniamy oponę na kostkę, próbujemy zatankować w Merzoudze, ale niestety nie ma tu żadnej stacji, trzeba wrócić do ar-Risani, potem powrót do Merzougi i dalej do Taouz na początek naszej pisty. Dokupujemy benzyny do pełna od tubylców o dziwo cena zbliżona do tej z stacji benzynowych. GPS pokazuje gdzie mamy jechać, ale spotykamy młodych arabusów i mówią że powinniśmy jechać jednak troszkę inaczej. I suma summarum wprowadzili nas w koryto ouedu wypełnione czymś w rodzaju cementu. W związku z ciężarem motocykla, stopniem jego załadowania, ilością osób w grupie podjęliśmy decyzję o odwrocie po przejechaniu ok. 5 km w kupie. Dojechaliśmy do Taouz i o dziwo bez problemu wjechaliśmy na naszą planowaną wcześniej trasę pisty. Uwaga dla wszystkich czytających i wybierających się w ten rejon świata: arabstwo to wredne naciągactwo (uwaga od Kingi- nie zawsze, nie wszędzie, nie wszyscy). Zdecydowaliśmy się, że jedziemy tak daleko jak dojedziemy – planowaliśmy przejechać ok. 180 km do Zagory.Biwak na pustyni Przejechaliśmy ok 30 km i wpadliśmy powrotem w nasz oued Ziz w, którym już wymiękliśmy kilka km wcześniej. Jak się potem okazało ten muł był efektem wcześniejszych intensywnych opadów w górach. Wracając po raz wtóry do Taouz zdecydowaliśmy o noclegu w pustyni. Odjechaliśmy ok. 2 -3 km od trasy pisty i nocleg w środku pustyni. Polecam każdemu. Serio.

Dzień 10.
oni na prawdę nie pozowaliku przełęczy Tizi Tirherouzine Zebraliśmy się z pustyni i wróciliśmy do cywilizacji – drogi asfaltowe, stacje, na których można płacić kartą... I asfaltami w kierunku wąwozów Dades i innych. Jechaliśmy po stronie pustynik wzdłuż gór Atlasu. Jadą drogą N10 dojechaliśmy do Tinerhir. Gdzie ma zaczyna się wjazd w wąwozu Todra. Pierwszy z serii 4 niesamowitych wąwozów – chyba najbardziej cywilizowany ze wszystkich. Kierujemy się w górę na przełęcz Tizi Tirherouzine ok. 2700 m. asfalt kończy się po kilku km, następnie szuter a potem już dnem ouedu po szczątkach starej francuskiej pisty – wskazówka dla wybierających się: jechać śladem terenówek i nie próbować walczyć ze starą pistą. Po drodze mijaliśmy obozowiska pasterzy, a jakiś czterolatek machał do nas szczurem złapanym za łapę. Ok. 19 czyli pod koniec dnia wjechaliśmy na przełęcz, jadąc niesamowitymi zboczami o nachyleniu poprzecznym ok. 35st. Przed przełęczą spotkaliśmy gościa na rowerze, potem okazało się że to Szwajcar samotnie podróżujący po Maroku i robiący ok. 150-200 km dziennie po pustyni, górach i innych niesamowitych miejscach. W ten sposób zjechaliśmy do Dades- kolejnego wąwozu. Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów po ciemku, ale nie baliśmy się, bo dopiero nazajutrz, w świetle dnia, zobaczyliśmy wszystkie przepaście. Spaliśmy w namiocie na dachu hotelu, a na kolację zjedliśmy ogromne michy prawdziwego kuskusu, który od znanego nam instant różni się zasadniczo: jest smaczny, a jego przygotowanie trwa dwie godziny.

Dzień 11.
wąwóz Dades wąwóz Dades Przejechaliśmy cały wąwóz Dades. To już prawie całkiem takie małe kolorado: głębokości parę setek, meandry, póki skalne i w każdym strumieniu skamieniałe muszle. Formacje skalne nie do opisania droga niesamowicie poprowadzona. Serpentyny jak w Alpach francuskich. Wyjechaliśmy na równinę, przejechaliśmy przez Ouarzazate gdzie skręciliśmy na skróty przez góry do Marakeszu. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Ait Ben Haddou, miejscu gdzie kręcili sceny Gladiatora. Na kampingu, gdzie spaliśmy powiedzieli, że ta droga, którą robiliśmy dzień wcześniej to pikuś przy tym co zaplanowaliśmy na dzień następny.zbiera sie na burzeboisko sportowe Ale że cała obsługa i połowa gości niemalże lewitowała w słodkim dymie, nie przejęliśmy się tym co mówili.

Dzień 12.
droga ku Telueddroga ku Telued, chwile później była gleba Poranek spędziliśmy w kasbie Ait Ben Haddou – rewelacja. Około południa pojechaliśmy w górę wąwozu pistą do Teloued. Zaczęło się od asfaltu, następnie dziurawy asfalt, potem idealnie wyremontowana szutrówka, a na końcu szutrówka w trakcie remontu. Po drodze przejeżdżaliśmy kilkukrotnie prze oued, którym płynęła woda tak na całe koła, spotkaliśmy robotników drogowych którzy odradzali dalszą podróż, a przy okazji chcieli nam sprzedaż jakiegoś orła – takiego młodego ok 3m rozpiętości skrzydeł, albo chociaż skasować za zrobienie mu zdjęcia. Naszym celem było wjechać na płaskowyż i została nam ostatnia najtrudniejsza część czyli bardzo ostro pod górkę po 2 półkach skalnych. W połowie pierwszej poprosiłem Kingę żeby zsiadła. Jechało się po kamieniach wielkości telewizora 21” poukładanych, wykutych w skale w coś na kształt drogi o szerokości ciężarówki. Ciężka Afryka skakała w prawo i lewo mniej więcej po metrze. Do pierwszego zakrętu udało mi się wjechać bez wywrotki. Na szczycie siedzieli 2 młodzi Arabowie. Widząc moje zmagania z motorem jeden z nich zbiegł z pytaniem czy jakoś nie pomóc, i stwierdził, że tak w ogóle to dobrze mi idzie bo do tego miejsca to statystycznie wszyscy już po trzy razy leżeli. No i tuż za zakrętem wykrakana gleba. kolory 100% naruralneMimo wszystko udało się przejechać. Potem jeszcze kilkanaście km po szutrach i asfalt na przełęcz Tizi-n-Tichka. Stamtąd już z górki do Marakeszu. W Marrakeszu też wylosowaliśmy hotelik w samym centrum mediny i GPS poprowadził nas po ciągach pieszo- jezdnych, pod prąd, pomiędzy straganami, a ponieważ nie byliśmy samochodem wszyscy ładnie się rozstępowali i robili przejazd.

Dzień 13.
przeciskanie sie przez Marakesz do hoteluDzamal el Fna o porankuCały dzień łażenia po mieście, medyna, targowiska, plac Dżama El Fna jedzenie soki z świeżych owoców, no po prostu bajeczne miejsce. Na koniec dnia zafundowałem sobie kebeba z dziwnym mięskiem, o którego zgubnych skutkach miałem się wkrótce przekonać.

Dzień 14.
taras widokowy pod Tizi Testnoc w pustyni pomiedzy AtlasamiPierwsza połowa dnia spędzona w łóżku i w toalecie. Potem chyba jechaliśmy obok Dzebel Toubkala tak dokładnie to nie pamiętam. W końcu już nie wytrzymałem i zatrzymaliśmy się gdzieś w ogrodzie oliwnym, gdzie tubylcy zaoferowali pomoc, Kingę nakarmili, a ja się mogłem zdrzemnąć. Zaoferowali nawet, że mnie wezmą do swojego samochodu, a jakiś koleś pojedzie moim motocyklem, ale jak go zobaczyli do dali sobie spokój. Pod wieczór wjechaliśmy na jedną z najbardziej niebezpiecznych przełęczy Tizi-n-Test. Droga była kręta i dziurawa. Odkąd zbudowana główną drogę do Marakeszu przez Tizi-n- Tiszkę jeżdżą tendy tylko lokalsi, ciężarówki i pojedynczy turyści w samochodach z wypożyczalni. Na jednym z zakrętów wypiliśmy kawę na tarasie knajpy prowadzonej przez dwunastoletnią dziewczynkę. Spaliśmy gdzieś na pustyni poniżej przełęczy.

Dzień 15.
Francuscy Afrykanerzy
Francuscy Afrykanerzy Rano obudziliśmy się i postanowiliśmy, że czas wymienić kostkę na szosową oponę. Wymienialiśmy w jakimś warsztacie rowerowym, a czas oczekiwania skracaliśmy sobie pogawędką z chłopakami ze sklepu TV Sat. Dowiedzieliśmy się mnóstwo o marokańskiej ekonomii, a oni trochę o europejskiej. Odtąd przestaliśmy się dziwić, że wykształciuchy mówiące biegle po francusku robią za parkingowych. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów okazało się, że złapaliśmy gdzieś po drodze kapcia w tylnim kole. Pompka i pompowanie do pełna przed wyjazdem – tak żeby tylko stoczyć się do cywilizacji. Niestety nie udało się, po kilku pompowniach dziura tak się powiększyła, że już się nie dało jechać dalej. Na poboczu zatrzymał się Arab na Komarku proponując, że weźmie mi koło do naprawy do pobliskiej mieściny, a ja bez chwili namysłu zgodziłem się. Po godzinie zacząłem zastanawiać się, gdzie jest Arab z moim kołem i czy nie widziałem gdzieś po drodze jakiegoś koła, które mogłoby przypasować. Po 2 godzinach na horyzoncie pojawił się Arab na Komarku z kołem. Okazało się, że ta mieścina to było kilkadziesiąt km. Za usługę skasował nas ca 9 euro- no cóż, assistance kosztuje. Potem pomknęliśmy dalej w kierunku oceanu. Agadir znamy tylko z krótkiego przelotu i wiemy, że jest tam biała poczta. Za miastem zatrzymaliśmy się na kąpiel w Atlantyku i tak spędziliśmy Zaduszki 2009. Pakując się na poboczu zobaczyliśmy dwie Afryczki śmigające szosą. Pomachaliśmy im, a one zawróciły i podjechały do nas. Afrykańczykami byli dwaj Francuzi. Pogadaliśmy chwilę, nie mogli się namalaskać przy scotoilerze, więc pozwoliliśmy i zrobić zdjęcia ;) i dostaliśmy od nich namiar na zarąbistą książkę „Pistes du Maroc”: w 6 tomach wszystkie pisty Maroka. Widząc opłakany stan ich opon przekazałem im naszą T63 w ramach afrykańskiej pomocy. Tego dnia dojechaliśmy jeszcze na kamping w Essauirze, kolejnym z oryginalnych miast.

Dzień 16.
arganowe kozywybrzeże AtlantykuPoranek na spacerach i zwiedzaniu w mieście, a potem już tylko ogień w kierunku Tangeru. Wzdłuż pięknego wybrzeża, przecinając od czasu do czasu strefy industrialne – koszmary i ciekawe miasta. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest jazda marokańską obwodnicą autostradową Casablanki. Na jednej jezdni 2 pasmowej autostrady mieści się tam do pięciu pojazdów w jednym kierunku. Udało nam się dojechać kilkanaście km za Rabat.

Dzień 17.
Chechaouen
ChechaouenOd rana pociskaliśmy w kierunku Tangeru, ale jeszcze chcieliśmy zobaczyć Chechaouen. Niesamowite miasto pohiszpańskie całe białoniebieskie. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Wazzan, gdzie byliśmy świadkiem karczemnej awantury (czyli pyskówki przy kartach w knajpie), a pucubut za jedno euro od pary wyczyścił nam buty z marokańskiego kurzu. Oczywiście w Tangerze okazało się, że jedynym rozsądnym wyjściem jest płynąć do Algercias. Jakiekolwiek inne promy odpadają ze względu na terminu wypływów. Przed kasami wdaliśmy się w pyskówkę z naciągaczem, na którym w trzech słowach wyładowaliśmy cały nasz gniew na jego kolegów po fachu. No to płyniemy na Gibraltar, i tak ok. 24 wylądowaliśmy z powrotem w Europie. W związku z tym ze do domu mamy ponad 3000 km, w tym dniu, a właściwie nocy, postanowiliśmy dojechać najdalej jak się dało. Dojechaliśmy gdzieś za Grenadę i spaliśmy w gaju oliwnym.

Dzień 18.
Hiszpańskie hotele
Afrykański rekord w przebiegu w kilometrach. W ciągu doby pokonaliśmy dystans z Algercias za Barcelonę czyli coś ponad 1300 km we dwie osoby i bez używania płatnych odcinków autostrad. Niewiele pamiętamy z tego przelotu może tylko cudowny bar gdzieś na wybrzeżu i kelnerkę- Rumunkę, żeby było śmiesznie jedyną osobę, z którą mogliśmy się dogadać po angielsku w Hiszpanii. Drugi dzień maratonu ku domowi przejazd przez cała Francję aż pod Milhousę. 100% autostradami.

Dzień 19.
Trzeci dzień maratonu z dojazdem do domu na godzinę 21. Z czego ostatnie kilometry w temperaturze ok. 2 st

Dzień 20.
Odpoczynek chyba całkiem zasłużony.


Podsumowanie.


Maroko to bardzo piękna kraj aczkolwiek troszkę daleko. Jego bardzo dużą zaletą jest to, że da się tam dojechać prawie na kołach.. 9990 km w niecałe trzy tygodnie z czego ok. 6000 przez Europe żeby tam dotrzeć i stamtąd wrócić. Na następny raz chyba wybierzemy jakąś inną metodę dotransportowania tam Motocykla. Sama jazda po Maroku jest cudowna, zasadniczo w niewielkim stopniu obowiązują tam przepisy prawa ruchu drogowego, natomiast poruszanie się tam jest bezpieczne i intuicyjne. W mieście na pasach nikt się nie zatrzymuje żeby ustąpić pieszym przejścia, tam po prostu krzyżują się dwa potoki: ludzi i samochodów i najlepsze ze odbywa się to wszystko bezkolizyjnie. Na wsiach nie ma pasów, a piesi i tak sobie radzą. Ograniczenia prędkości owszem zdarzają się- tam, gdzie to absolutnie konieczne. Na tyle rzadko, że naprawdę warto się do nich stosować.


Co do szczegółów technicznych:



  1. na pustyni najlepiej sprawdzają się papierowe filtry powietrza. Mój K&N był tak zabity, że w drodze powrotnej Afryczka spaliła w okolicach 8 litów na 100km

  2. Polecamy mapę Maroka marki czerwony Michelin- jest cudowna. Pisty też są tam zaznaczone – tylko może być problem z wjechaniem na nie.

  3. Jeśli ktoś chce offroadu to konieczny jest GPS. Najlepiej chyba Garmin, darmowa mapa ma bardzo dokładnie pozaznaczane wszystkie pisty. Nie należy słuchać naciągaczy - chcą cię wpędzić w problem, a potem zaproponują ci wyciągnięcei z niego za jedyne 100 euro.

  4. Nie należy jednak odrzucać porad Marokańczyków- starsi ludzie potrafią być bardzo pomocni, niektórzy młodzi, zwłaszcza na prowincji, też. Po kilku dniach człowiek zaczyna powoli odróżniać autentycznie pomocnych od naciągaczy.

  5. Drogówka stoi co kilka kilometrów, ale nikt nas nigdy nie zatrzymał. Zatrzymywaliśmy się sami, żeby pytać o drogę. Policjant= najlepsza informacja turystyczna i drogowa.

  6. Optymalną metodą podróżowania jest to co zrobiła hiszpańska ekipa z promu- zabrać ze sobą terenówkę ze wszystkimi manelami.

  7. Na Afryczce się da ale o wiele przyjemniej byłoby jakimś lekkim enduro, tam wszędzie można powydziczać w tym Atlasie Wysokim.

  8. W okresie jak tam byliśmy maksymalnie było ok. 28 st- tak że idealna temperatura

  9. Jeden motocykl to chyba troszkę za mało, przydałby się jednak jeszcze jeden.

  10. W prawie cały Maroku mieliśmy zasięg komórek

  11. Żeby komuś nie wpadł genialny pomysł wożenia z Polski jedzenia- tam jest naprawdę w miarę znośnie cenowo, a jedzenie i napitki są rewelacja.

  12. Warto zabrać ze sobą środki odkażające C2H5OH- nie widzieliśmy nigdzie w sprzedaży.

  13. Najlepiej jeść to co Marokańczycy i tam gdzie oni- im szybciej nasz organizm się przyzwyczai do egzotycznych warunków- tym lepiej.


Rosja 2010

Plan podróży



Ekipa:
Kinga Eligiusz i Africa Twin XRV650

Termin:
28.05.2010 - 13.06.2010

Trasa:
Opole – Ptersburg – Białe Morze (Wyspy Sołowieckie) - Półwysep Kola - Morze Barensa – Opole.


Pokaż Bieloje morie 2010 na większej mapie


A jak wyszło? to się okaże



Dzień 0.
Wyjazd nym popoudniem no wieczorem ok 21 do Katowic. Pakowane w deszzu pod domem. przechodzi jakich dwuch goci, po chwili wracaja i pytaja gdzie to sie wybieram tej porze i to jeszcze
w deszczu. Odpowiedz, tam gdzie jedziemy deszcz moze byc powszedni, wiec nie ma to znaczenia. a gdzie jedziecie? - Biale morze - a gdzie to jest? :D.

Dzień 1.
Wyjazd skoro swit ok 9;), przejazd przez warszafke z lodowkami - istna masakra dotarlismy gdzies za kowno tego pieknego dnia. Spanie w krzakach

Dzień 2.
jazda przez resztke litwy, granica Lotewska i juz pierwsza kontrola, dowody prosze, a ten cos zlamany taki .... . ogien w kierunku najblizszego przejscia z rosja.
Dojezdzamy na przejscie, a ta kolejka na kilka km. to dojerzdzamy do samego przejscia i tam juz stoja polskie autobusy. probowali na wkreta, pni z usmiechem odslala ich na koniec kolejki. i tak juz czekali 5 h
sprobowalismy tez. pani powiedziala na koniec klejki, pytamy a kto jest na koncu? jakis nieistniejacy samochod. to ktotka decyzja, jedziemy na nastepne przejscie. GPS, skret w prawo i 50km po lokalnych
Lotewskich szutrach. Na drugim przejsciu juz same ruskie nas puscili przodem bo my na maszynie. i bez problemu po 2h i rozebraniu pizdzika przejechalismy do
Rasiji. Drogi przepiekne szerokie ze hej. w pewnym momencie zostajemy zatrzymani przez milicjanta - a tam byl zakaz wyprzedzania :),
a wy pierwyj raz w Rasiji ??? to 1000 rubli bo jak nie to protokol i mam prawo zabrac prawko. Spanie na polu.

Dzień 3.
juz bez problemow dotarlismy do sankt Petersburga. (a jak tu jezdza to juz inna masakra, ulice szerokie na 5 samochodw i 0 pasow.) do konca dnia
wluczenie sie po miescie (ok 24 jeszcze widno a o 1 juz zaczyna sie robic jasno) - biale noce

Dzień 4.
Caly dzien lazenia po Ermitazu i miescie. Wieczorem przychodzimy do hostelu, a Afryka przestawiona o 90st na ulicy. Widac komus przeszkadzal, ale byl zdesperowany zeby takiego kloca przestawiac z zablokowana kiera.

Dzień 5.
W nocy chcielismy jechac na otwieranie mostow, ale lunelo i poszlismy spac. Ruszamy na polnoc zachodnia strona Ladogi.
Pogoda w petersburgu

pogoda powyżej wskazała jednak że zachód Ładogi to ciągle i bez przerwy leje a na wschodniej czesci jest znośnie więc pojechaliśmy na wschód. I tak jak ruskie napisali tak było. Południe jeziora dupa a potem już ładnie, a nawet słonecznie. ale żeby nie było zbyt pięknie pierwsze oznaki zrąbania sie piździka sie zaczęły. przy odpuszczaniu gazu a nastepnie dodawaniuu pojawiła sie dziura, ale dało sie jechać. W strugach deszczu dojechaliśmy tego przepięknego dnia do Pietrozawodzka. Bo okazało ze że byliśmy już ok 400 km od Petersburga a nawetw Polsce na takim dystansie pogoda potrafi sie ze dwa razy odmienić ;). Spanie w hotliku "Onega", zlokalizowanym zacumowanej na barce na jeziorku o tej samej nazwie.

Dzień 6.
Rano mleko w sprayu, mokra niska chura wszedzie, mieliśmy płynąć na wyspę Kiżi ale po co? i tak nic nie było widać. Jedziemy dalej na północ w kierunku Biełomorska. W opolicach Miedwieżegorska Africa odmówiła całkowicie posłuszeństwa - Rozkręcanie motonga na stacji benzynowej i okazało, że przytkały sie dysze wolnych obrotów oraz zawieszają sie przepustnice. Czyszczenie, składanie i dalej na północ. po przejechaniu ok 200 km africa znowu odmiawia współpracy i zatrzymujemy sie na nocleg gdzieś pomiedzy Kiemem, a Biełomorskiem

Dzień 7.
budzimy sie przy pięknej pogodzie, poranna higiena afryczki, skałdnie w kupę wszystkiegi i jazda. wyjeżdzamy na federałkę i dziwne hałasy z tylnego koła, okazało sie że jedno z łożysk tylnego poszło w mak. Wymontowałem koło Kinga została z Afryczką, a ja musze sie dostać do cywilizacji, ok 40 km . Stopa złapałem po kilku minutach, kolesie jechali do Murmańska, oni nie widzieli problemu wrzudamy afryczkę na pakę (busa osobowego) i do Murmańska tam nam to zrobią bez problemu. ale tak suma sumarum to jednak Afryczka nie miała szans zmieścić sie na busa, a poza tym to nie sportowo. To chłopaki mówią złap gruzawika (cieżarówka) i zabierz sie do Murmańska, nie ma problemu to tylko 560 km. .......

Dzień 8.

Dzień 9.

Dzień 10.

Dzień 11.

Dzień 12.

Dzień 13.

Dzień 14.

Dzień 15.

Dzień 16.

!-->

Podsumowanie.


Co do szczegółów technicznych:





Enduro.Opole.Pl